środa, 3 marca 2010
HR ZABIJA POLSKI RYNEK PRACY
skrót opublikowany również w portalu WP.PL w serwisie Praca
Największym problemem polskiego rynku pracy nie jest niedobór odpowiednich kadr, ale zdegenerowana i karykaturalnie niekompetentna grupa rekruterów.
Jak to się dzieje, że przy bezrobociu oscylującym wokół 10 procent, co daje bardzo wysoki wskaźnik na tle Europy (może poza załamaniem rynku w czasie kryzysu) rekruterzy narzekają na mierność potencjalnych kandydatów do pracy oraz wielkiej trudności w naborze a poszukujący pracy na bolączki związane z szukaniem pracy.
Portale internetowe pełne są artykułów o tym jak szukać pracy skutecznie, jak się zachowywać na rozmowie kwalifikacyjnej i na co zwracają uwagę rekruterzy. Rekruterzy dzielą się swoimi poradami i refleksjami, wzbudzając często burzliwe dyskusje internautów.
Z czego to wynika?
Może z tego, że problem nie leży wbrew pozorom w pracownikach ale w osobach odpowiedzialnych za proces naboru do firmy. Nikt do tej pory nie postawił kilku ważnych pytań rekruterom. Spróbujmy się więc przyjrzeć kilku kwestiom.
Ogłoszenie – królik z kapelusza
Polskie ogłoszenia o pracę znacząco się różnią od ogłoszeń zachodnich. Czym? Jakością. Często są źle sformułowane, z błędami ortograficznymi, pełne wymagań wobec pracownika ale z trudem można w nich znaleźć konkretne warunki oferowane przez firmę a nawet podstawowe dane adresowe (zamiast maila na darmowej domenie czy telefonu komórkowego).
Praca to towar, produkt. Pracownik daje swoje umiejętności i czas a firma za nie płaci. Nie ma powodu, aby w ogłoszeniu nie było wspomniane, że firma oczekuje od pracownika wykształcenia kierunkowego i doświadczenia a w zamian oferuje etat i wynagrodzenie minimum 1500 zł brutto plus opieka medyczna. Jeśli firma nie jest w stanie podać na etapie poszukiwania pracownika, ile jest gotowa mu płacić to znaczy, że albo nie jest w stanie wycenić prawidłowo jego pracy (jak w takim razie prowadzi biznes?) albo chce ukryć swoje rozeznanie – o czym w osobnym punkcie.
Rekruterzy ganią kandydatów, że odpowiadają na ogłoszenia nie spełniając wymagań, ale sami popełniają poważne błędy na etapie ich formułowania. Weźmy przykład pierwszy z brzegu: potrzebna recepcjonistka. Z wyższym wykształceniem i minimum pięcioletnim stażem pracy. Jakiej osoby spodziewa się rekruter po kandydatce, spełniającej te warunki? Mając wyższe wykształcenie powinna mieć również większe aspiracje niż siedzenie pięć lat w recepcji. Jeśli nie zdołała przez ten czas awansować, to czy na pewno jest odpowiednią osobą? Czy jednak teraz w ciągu roku lub dwóch nie zdecyduje się odejść, sfrustrowana i zniechęcona brakiem rozwoju? Czy potem rekruter będzie bardzo zaskoczony, że kolejna pracownica po kilku miesiącach odchodzi z pracy i trzeba powtarzać męczący i bardzo kosztowny proces poszukiwania nowego pracownika (bo w przypadku recepcjonistki trudno wyobrazić sobie awans wewnętrzny, chyba, że w firmie marnuje swój potencjał sprzątaczka z wyższym wykształceniem i oczywiście odpowiednio długim stażem pracy).
Zarobki – wstydliwa sprawa?
Jest to największe tabu procesu rekrutacyjnego, obłożone wieloma zadziwiającymi zakazami i normami. Nie można zapytać wprost, jakie są zarobki bo stawia to kandydata w złym świetle. Nie można dowiedzieć się tego z ogłoszenia, bo jedyne, co można wyczytać to eufemizmy w stylu: atrakcyjne zarobki uzależnione od wyników. Tłumacząc z języka rekruterów na polski oznacza to mniej więcej tyle co system prowizyjny. Atrakcyjność polega na tym, że pracownik zakłada własną działalność i sam martwi się o płacenie podatków i ZUSu. O nadgodzinach nie ma mowy, ponieważ w ogłoszeniu napisano wyraźnie: elastyczny czas pracy. O bonusach też nie bardzo, bo w wielu ogłoszeniach stoi wyraźnie: własny samochód będzie atutem.
Dlaczego na etapie wstępnym, gdy kandydat zastanawia się, czy odpowiedzieć na ogłoszenie, nie ma podanej bardzo ważnej dla niego informacji – o możliwych zarobkach? Sprawa jest prosta: rekruter najpierw orientuje się w trakcie rozmowy, jakie kwoty podają kandydaci a potem wybiera tego, który najmniej się ceni. Czy to znaczy, że wybiera najlepszego kandydata? Najlepszego dla firmy? Oczywiście, że nie. Czy potem jest zdziwiony, że pracownik po kilku miesiącach jest zdemotywowany i odchodzi gdzieś indziej, albo źle pracuje? Jak najbardziej jest zdziwiony i obrażony, jak można być tak niewdzięcznym.
Jeszcze bardziej denerwują rekrutera kandydaci, którzy umawiają się na rozmowę o pracę, przedstawianą w ogłoszeniu jako niezwykle atrakcyjną, a w trakcie procesu rekrutacyjnego nagle informują, że rezygnują. Może zorientowali się, ile będą zarabiać. Byłoby naprawdę łatwiej obu stronom, gdyby wzorem zachodnich krajów podawać widełki lub minimalne wartości oferowanej płacy. Pieniądze za pracę nie są czymś wstydliwym i nie zamyka to wcale drogi do negocjacji, przeciwnie, jest objawem profesjonalizmu i szacunku wobec siebie nawzajem.
Jedyną wstydliwą sprawą jaka by niestety wyszła na światło dzienne przy tej okazji, to może fakt, że większość atrakcyjnych zarobków oscyluje wokół wysokości płacy minimalnej.
Odsiew czyli CV w koszu
Przygotowanie dobrego CV to podstawa. Z pewnością kandydaci popełniają wiele błędów przy jego konstrukcji, ale odrzucanie kandydata bez uwzględnienia wielu czynników, na podstawie na przykład załączonego zdjęcia to tylko wyraz nie zmąconej refleksją buty rekrutera. Rekruter nie powinien niczego zakładać z góry, nie powinien ulegać stereotypom, i nie działać rutynowo, aby nie przegapić fantastycznego kandydata.
Rekruterów cechuje skłonność do przerostu formy nad treścią i przykładania większej wagi niż należy do nieistotnych drobiazgów. Podczas gdy na zachodzie dawno odeszły do lamusa represyjne modele zarządzania na rzecz docenienia indywidualności, umiejętności gry zespołowej, kreatywności i umiejętności radzenia sobie ze stresem a przede wszystkim kompetencji – nasi rekruterzy poszukują usztywnionych, zamkniętych w sobie, lękliwych osób ubranych w jednakowe szare lub czarne mundurki – garniturki. Jeśli rekruter bez dodatkowej rozmowy dyskwalifikuje kandydata ze względu na wzór krawata a nie na podstawie kwalifikacji – to jak może mieć pewność, że nie przeoczył kogoś o wyjątkowych cechach charakteru, wiedzy i kontaktach, które mogłyby przynieść wymierne korzyści firmie?
Wielu kandydatów narzeka, choćby na forach i blogach, że podczas rozmów kwalifikacyjnych czy procesów już na etapie odpowiadania na nadesłane CV najmniej się liczą kwalifikacje i umiejętności.
Skąd to się bierze – to nadmierne przywiązanie do form a nie treści? Odpowiedź jest prosta: bo rekruterzy nie mają wiedzy aby ocenić prawidłowo doświadczenie i kwalifikacje. Dlatego większość rozmów przebiega dokładnie odwrotnie niż powinna: najpierw ocenia się formę i spośród wybranej grupy kierownik czy specjalista dopiero ocenia przydatność fachową przyszłego pracownika. W ten sposób wybiera się najmądrzejszego spośród najładniejszych zamiast najładniejszego spośród najmądrzejszych. W niektórych firmach czy na pewnych stanowiskach oczywiście pewna formalność, estetyka jest ważna lub bardzo ważna, ale większość firm chciałaby jednak płacić za wyniki, efektywność i ilość przerobionej pracy. Dlatego kiedy rekruter wyrzuca CV dobrego programisty do kosza bez dodatkowej rozmowy tylko dlatego, że ma na załączonym zdjęciu krawat z Myszką Miki to może powinien usłyszeć od prezesa firmy pytanie: jesteś pewien, że nie odrzuciłeś właśnie drugiego Steve’a Jobsa? Jesteś pewnien?
Obustronne dobre wrażenie?
Jednym z wielu narzekań rekruterów jest to, że kandydaci nie robią najlepszego pierwszego wrażenia na rozmowie kwalifikacyjnej. Nikt jednak nie mówi, że to właśnie rekruterzy wielokrotnie robią złe wrażenie na kandydatach. Rekruter jest również wizytówką firmy. Spotkanie podczas rozmowy kwalifikacyjnej jest zawsze obustronne – i kandydat również ocenia firmę przez pryzmat rekrutera. Jeśli rekruter spóźnia się na spotkanie, jest nieprzygotowany, czasem okazuje się, że nie czytał CV, nie rozumie o czym mówi, gdy przychodzi do rozmowy o specyfice stanowiska (co jest szczególnie ważne dla specjalistów), nie potrafi odpowiedzieć na podstawowe pytania dotyczące oferty (jak choćby zarobki), dopytuje o sprawy, o które nie powinien pytać, bo zakazuje tego prawo (np. o wyznanie, choroby, ciążę, plany matrymonialne itd.).
Rekruterzy, którzy notorycznie mają kłopoty z ogólnie niskim poziomem kandydatów, powinni raczej zastanowić się, czy problem nie są kandydaci, ale właśnie oni. I może rekrutacje są cięższe, trudniejsze i mniej efektywne ze względu na rekrutera.
Rekruterzy powinni pamiętać o mało znanym w Polsce (a szkoda) powiedzeniu: osoba, którą dziś zwalniam może mnie jutro przyjmować do pracy.
Skuteczność
Jaka jest skuteczność rekrutera, który po raz kolejny w ciągu roku lub dwóch rekrutuje na to samo stanowisko, w tej samej firmie kolejnego kandydata? Każda rekrutacja to duże koszty dla firmy, duże zaangażowanie czasu i oczywiście brak osoby, która wykonywałaby w tym czasie pracę i przynosiła zyski firmie. Jeśli rekruter nie potrafi wybrać kandydata, właściwie ocenić, ile powinien zarabiać tej klasy fachowiec aby nie odszedł po okresie próbnym, jeśli nie potrafi zareagować właściwie w chwili, gdy pracownik potrzebny firmie chce odejść, zabierając swoje doświadczenie, kontakty, wiedzę o firmie, być może do konkurencji, jak ocenić skuteczność takiego rekrutera?
Wiele polskich firm charakteryzuje się dużą rotacją kadr, co wydaje się dla pracowników i dla kadry zarządzającej normą. Ale normą nie powinno być, bo dobry pracownik, lojalny i znający dobrze specyfikę firmy, produktu, branży, klientów – jest znacznie cenniejszy niż korowód młodych, choćby i najlepiej wykształconych pracowników, którzy zanim wdrożą się do pracy już odchodzą do innej.
Można odnieść wrażenie, że rekruterzy podpowiadają kadrze zarządzającej fałszywą tezę, że każdego pracownika można łatwo zastąpić, bo na jego miejsce czeka stu takich samych lub lepszych. Możliwe, że czeka, ale czy nie lepiej czasem dać komuś pięćset złotych podwyżki i zatrzymać go w firmie, zamiast wydać dziesięć tysięcy na rekrutację, którą za kilka miesięcy trzeba znów powtórzyć?
Rekrutacja to dla firmy zawsze ważna sprawa, zwłaszcza w czasach kryzysu. Czy jednak w Polsce nie ma kłopotu z procesami naboru a osoby odpowiedzialne naprawdę stosują zachodnie standardy a nie umacniają kolesioland, uprawiając gombrowiczowskie upupianie kandydatów? Trzymam kciuki za kandydatów, ale nie mam złudzeń. Wiele lasów zniknie w rekruterskich koszach zanim skończy się rekrutacyjny totolotek: tego nie lubię, tego nie kocham, do tego nie zadzwonię…
piątek, 5 lutego 2010
PIEPRZONE KŁY WAMPIRA CZYLI SEKS, KREW I TROCHĘ KANIBALIZMU
Kto ich nie zna? Chorobliwie blade, raczej chude niż muskularne. Zupełne przeciwieństwo kalifornijskiego stylu życia: plaża, słońce, opalone na brąz i mahoń ciała. Nie, wampiry są zupełnie niekalifornijskie.
Choćby ten ich nienaturalny pociąg do krwi. Krew jest obrzydliwa. Nawet w reklamach podpasek używa się cieczy w kolorze morza Śródziemnego, zupełnie niekojarzącym się z płynami ustrojowymi. Krew jest fe, to silne tabu we wszystkich kulturach i czasach. Fe!ministki z pewnością oburza ta niesprawiedliwość: krwawiąca kobieta jest nieczysta podczas gdy krwawiący mężczyzna jest hołubiony a jeśli z ran umrze – jedyną godną wojownika śmiercią – zapewne trafi do Walhalli, gdzie służyć mu będą walkirie albo inne hurysy, dziewice które nigdy nie mają tych dni. Przecież to Raj, do diabła.
Wampiry – mężczyźni, którzy wstają z grobów podczas pełni księżyca i kąsają kobiety, pijąc ich krew – na czym polega ich atrakcyjność? Czemu są tak fascynujący, że począwszy od Draculi Brama Stokera a skończywszy na Edwardzie Cullenie Stephanie Mayer (a po drodze mamy przecież i Nosferatu, i Lestata Anne Rice) historie o wampirach biją rekordy popularności?
Czy jest to odzwierciedleniem odwiecznego zainteresowania kobiet ciemną stroną męskiej natury? Kobiety przecież kochają drani. A wampir jest typem najciemniejszym z ciemnych, nocnym drapieżnikiem. Kobieta może się przy nim czuć ofiarą a jednocześnie obiektem żądzy i pragnienia. Dosłownego pragnienia, będąc wypełnioną tym, co dla wampira tak atrakcyjne: krwią.
Wampir pochylający się nad nagą szyją jest jednocześnie zagrożeniem i kochankiem – Eros i Tanatos w jednym. Seks i śmierć, tworzenie i niszczenie. Kobiety rozumieją ten odwieczny cykl lepiej niż mężczyźni. Kierowane instynktem macierzyńskim, poddające się rytmowi natury, rozróżniającemu porę płodzenia (wiosna), rodzenia (lato i jesień) oraz porę jałową (zima), gdy nic nie wzrasta, niczego się nie zbiera.
Życie kobiety to również małe cykle miesięczne oraz duże cykle ciąż a także trzy wielkie okresy życia: dziewicy (dzieciństwa i dojrzewania), matki (dojrzałości) oraz staruchy (starości i śmierci). Robert Graves w Białej Bogini wyjaśnia związek między każdą kobietą a Białą Boginią, której symbolem jest księżyc. Biała Bogini jest potrójna i trzy są fazy księżyca: księżyc rosnący, pełnia i ubywający. Biała Bogini rządzi księżycem, księżyc cyklem kobiety. Pojawianiem się i znikaniem krwi miesięcznej.
Dziewczynka krwawiąc po raz pierwszy przestaje być dzieckiem a nabywa zdolności rodzenia. Kobieta krwawiąc po raz ostatni traci tą zdolność, stając się staruchą.
Krew i księżyc odgrywają w życiu kobiety dominującą rolę, bo są związane z jej funkcjami biologicznymi, determinującymi wszystkie pozostałe cechy i aktywności. Ale przez wieki kobiecą krew i księżyc konotowano negatywnie, jako coś magicznego, groźnego, nieczystego. To co kobiece w społeczeństwie patriarchalnym uznano za gorsze, mniej ważne, podrzędne. Kobiety nauczyły się ukrywać swoją nieczystość. Nauczyły się, że jest to sfera ich słabości.
Całe pokolenia kobiet cierpiały przez społeczne stłumienie i zdeprecjonowanie tego, co stanowiło ich wartość i w gruncie rzeczy siłę. Sromem (wstydem) nazywa się kobiece narządy płciowe, dawne ich określenie: kiep z czasem zaczęto uważać za wulgaryzm, jedną z najmocniejszych obelg, jaka mogła dotknąć mężczyznę. Podobnie dziś określenia takie jak cipa, pizda, piczka określają osoby słabe, niezaradne, głupie, żałosne. Łacińska nazwa macicy ma wspólny źródłosłów ze słowem histeria.
W XIX wieku kobiety leczono z dolegliwości określanych po prostu jako kobiece. W tym były między innymi wahania nastroju, depresje, zaburzenia seksualne wywołane przez doprowadzoną do skrajności pruderię obyczajową i hipokryzję społeczeństwa zachodniego, w którym kobieta mogła być albo dziewicą, legalną żoną i matką, albo kobietą upadłą. W społeczeństwie tym nie wolno było pokazać w towarzystwie nogi ponad kostkę a ciało krępowano i deformowano gorsetami, tiurniurami i innymi stelażami konstruującymi sylwetkę na nowo.
Naturalność była zagrożeniem, była wstrętna i wstydliwa. Kobiety skazywano na życie w hańbie, bo dla wielu jedynym sposobem zarobkowania stawała się prostytucja. W epoce wiktoriańskiej ilość burdeli dorównywała dzisiejszemu seks przemysłowi. Prostytuowały się nawet kilkuletnie dziewczynki.
Kobieta w społeczeństwie patriarchalnym stała się gorszą rasą.
Nic dziwnego, że kiedy pojawił się wampir – spod znaku księżyca (nota bene w pełni, symbolizującej okres życia, w którym kobieta może stać się matką, zawarty między pierwszą a ostatnią miesiączką) i krwi, wzbudził naturalną ciekawość. On też jest obcą, groźną… gorszą (?) rasą.
Wampir to mężczyzna oddający w istocie hołd kobiecości. On także poddaje się rytmowi księżyca. Nie lęka się krwi. Nie brzydzi się nią. Wręcz przeciwnie, pragnie jej i potrzebuje do istnienia. Odczuwa brak tej życiodajnej substancji. Nieustanny głód kieruje jego żądze wobec kobiet.
W tym układzie: kobieta – wampir wszystko to, co patriarchat przewrócił do góry nogami znów znajduje pierwotny porządek. To kobieta znów jest dawczynią życia. To w niej ono tkwi, w jej krwi. Mężczyzna aby żyć musi ją posiąść, odebrać tę magiczną substancję. I odbiera.
Ale jak odbiera! Wizerunek wampira to przejawiający więcej subtelności, niż inne męski typ w literaturze (czy w sztukach wizualnych). Ma zdecydowanie lepsze maniery i dużo więcej osobistego uroku niż umięśniony i prostacki Conan Barbarzyńca. Conan jest typowym samcem w aspekcie solarnym (przypomnijcie sobie kultową kreację Arnolda Schwarzeneggera, który – co za smakowity przypadek – jest teraz gubernatorem Kalifornii), Dracula jest typowy w aspekcie lunarnym. Wampir jest ucieleśnieniem mężczyzny romantycznego, którego wrażliwość na wdzięk kobiety oraz dworskie maniery łączą z ideałami rycerstwa opiewanymi w pieśniach arturiańskich. Rycerskość i miłość dworska wynaleziona i lansowana przez średniowiecznych trubadurów jest przez niektórych uznawana za próbę przywrócenia kobiecości należnego, równoprawnego miejsca, którego wyrafinowaną formą były opowieści o poszukiwaniu Świętego Graala. Graala, Białej Bogini. Żeńskiej siły tworzenia. Kobiety. Macicy i waginy. Kielicha.
W samym akcie picia krwi jest coś niebywale erotycznego. Kobieta, zniewolona hipnotycznym wpływem wampira, co znacznie ułatwia nocna pora i senność ofiary, odsłania szyję w geście zarówno u zwierząt jak i ludzi najbardziej klarownie oddającym uległość. Wampir nachyla się nad nią i nakłuwa ostrymi, długimi, twardymi kłami. Kły mają dwojakie znaczenie symboliczne: przypominają sierp księżyca związany z Białą Boginią i fazami życia kobiety oraz oczywiście są symbolem najbardziej męskim jaki istnieje – fallicznym. Erotyzm aż bucha, gdy pomyśli się, że twardy kieł styka się z miękkością skóry, nieubłaganie wnika w nią, z ust śpiącej wyrywa się jęk bólu i rozkoszy jednocześnie i wreszcie pojawia się kropla krwi. Dziewiczej krwi.
W tym erotycznym sensie wampir defloruje kobietę, otwierając nowy etap jej życia: seksualny, płodny. Pojawienie się krwi jest symboliczne ale też fizjologicznie uzasadnione w przypadku zarówno pierwszej miesiączki jak pierwszego stosunku. Wampir wypełnia więc swoją rolę w rytuale inicjacyjnym kobiety, która z dziewicy przemienia się w matkę. W innym, wcale nie wyklaczającym odczytaniu tej sceny, wampir pozbawia krwi kobietę będącą w fazie matki i przemienia ją w staruchę. Kobieta po ostatniej miesiączce, po klimakterium jest już niezdolna rodzić, nadchodzi zima jej życia, śmierć.
Erotyzm wampirzego ukąszenia, dotyk jego warg na szyi zapewne jest wersją estetycznie ocenzurowaną – krew z tętnicy nie budzi takiego oporu, wręcz wstrętu jak krew miesięczna z macicy. Ssanie krwi ma też pikantną konotację z seksem oralnym.
Aspekt życiodajny jest tu zredukowany do przepływu siły życiowej z kobiety do mężczyzny a nie z kobiety na płód. W prawie wszystkich podaniach o wampirach podkreśla się, że nie są oni zdolni płodzić dzieci. Szczegółowo się o tym nie mówi, ale chodzi zapewne o niemożność osiągnięcia wzwodu i wytrysku, co osobnikom raczej martwym i pozbawionym własnej krwi, która mogłaby wypełnić ciała jamiste, faktycznie może sprawiać pewna trudność. Dla porządku dodajmy, że Stephanie Mayers ma odmienne zdanie i Edwardowi pod tym względem nic nie brakuje a i Bella jest całkiem zadowolona.
Mężczyzna w społeczeństwie patriarchalnym pozbawił kobietę poczucia mocy i dumy z jej fizjologicznej, naturalnej zdolności rodzenia; symbolicznie przejął władztwo nad rozmnażaniem, dając prymat ojcostwu a nie macierzyństwu, którego najpowszechniejszym widocznym przejawem jest przyjmowanie przez matkę i dzieci z legalnego związku nazwiska męża i ojca oraz pogarda wyrażana wobec dzieci bez nazwiska, tzw. bękartów. Kobieta stała się naczyniem, wypełnianym przez mężczyznę życiodajnym nasieniem. Nie ona jest już dawczynią życia a Potrójna Biała Bogini nie jest już Wielką Matką, zastąpiona zostaje Bogiem Ojcem.
W historiach wampirycznych wampir niczym kobiety nie napełnia. Nie ma spermy, z której urodzą się dzieci. To kobieta obdarza jego – krwią, przez okres patriarchatu obłożoną tabu, uznawaną za nieczystą – ale teraz nagle znów ważną, konieczną do życia, cenną. Pożądaną.
Kobieta jest naczyniem, jest kielichem, ale napełniającym się własną mocą. Bez udziału sprawczego, nadrzędnego mężczyzny. Niczym magiczne kotły obfitości w mitologii Celtów. Niczym róg Amalthei. Niczym Graal. Jest źródłem życia i… pożywieniem.
Jedną z ciekawszych postaci kultury popularnej jest Hannibal Lecter. Hannibal Kanibal z powieści Thomasa Harrisa, zekranizowanej z udziałem charyzmatycznego i przerażająco sugestywnego Anthony’ego Hopkinsa. Wampira współczesnego.
Lecter jest tego rodzaju seryjnym mordercą, którego opinia publiczna zwie czasem wampirem (przyp. Zdzisław Marchwicki, polski wampir ze Śląska) dla podkreślenia grozy zbrodni i nieludzkiego wymiaru, o ile uprawnione jest mówienie o ludzkim lub nie wymiarze morderstwa, ale to temat na zupełnie inną dyskusję. Lecter co prawda nie jest typowy, nie nosi staroświeckich, wiktoriańskich ubrań, nie ma kłów ani nie śpi zwieszony głową w dół a już na pewno nie lęka się sreber i czosnku, z zamiłowania kucharz i esteta. Niemniej autor nadał mu co najmniej kilka wampirzych cech: poluje na ludzi i odczuwa głód ich ciała, ma hipnotyczne zdolności i niebywałą zdolność wywierania wpływu na innych, potrafiąc skłonić ich do działania nawet wbrew instynktowi samozachowawczemu (zjedzenie sobie twarzy, zadławienie się własnym językiem). Jest w książce opisany jako blady, szczupły mężczyzna z włosami czarnymi i lśniącymi jak futerko kreta, z ciemnymi oczami, w których migoczą czerwone światełka, co jedna z postaci dalszego planu odczytuje jako znak demoniczny. Lecter w kreacji Hopkinsa ma pewną interesującą chociaż praktycznie niezauważalną dla widza cechę, która go odczłowiecza – nie mruga. Odczłowieczenie Lectera wynika tu nie ze stopnia jego deprawacji lub psychozy ale w bardzo subtelny sposób sugeruje, że ktoś tak zły nie może być w pełni człowiekiem.
Fascynacja Lectera agentką Sterling jest zarówno intelektualna jak (meta)fizyczna. On jest wampirem, ona dziewicą. Napięcie seksualne wisi w powietrzu już przy pierwszym ich spotkaniu, gdy jeden z pacjentów opryskuje agentkę spermą (za co zostaje ukarany później przez Lectera, namówiony przez niego popełnia samobójstwo). Sterling jest jeszcze studentką, to jej pierwsze śledztwo a Lecter staje się partnerem, przewodnikiem i przeciwnikiem, który chciałby ją zdeflorować, zabić, upokorzyć i pomóc rozwikłać sprawę.
Źródłem przekleństwa Draculi (Dracula F.F. Coppolli) jest tragiczna śmierć jego ukochanej żony. U źródeł kanibalizmu Lectera leży równie tragiczna śmierć jego małej siostry Maszy. W obu przypadkach okazuje się, że mężczyzna nie może istnieć bez kobiety, bez równoprawnej partnerki i równoważącego jego męskość pierwiastka kobiecości. Mężczyzna samodzielnie nie żyje w pełni, pozostaje w dziwnym stanie wynaturzonego istnienia – ani naprawdę żywy ani naprawdę martwy.
Picie krwi czy jedzenie ciał jest próbą podtrzymania dotychczasowej egzystencji. Zdegenerowanej, coraz mniej ludzkiej. To podtrzymanie jest raczej mechaniczne i nieetyczne, bo poprzez przejęcie cudzej siły życiowej. Taka kradzież jest przeciwna naturze, brutalna i w gruncie rzeczy niszcząca. Ofiarę ale też samego wampira, którego głód jest niezaspokojony i coraz bardziej frustrujący. Ceną zaspokojenia jest utrata duszy i wieczne potępienie.
Wampir – mężczyzna sprzeciwia się naturze, buntuje się przeciw Śmierci (która też jest rodzaju żeńskiego), ale czy wygrywa? Nasuwa się tu inna, ale ciekawa zbieżność z jeszcze bardziej wynaturzonym i mechanistycznym podejściem do tworzenia życia wyłącznie przez mężczyzn, na ich sposób. To napisana przez Mary Shelley historia doktora Frankesteina i jego pozszywanego z martwych ciał golema. Autorka nie pozostawia wątpliwości – takie stworzenie nie ma szans przetrwania, sprowadza nieszczęście na siebie i swojego twórcę.
Społeczeństwo patriarchalne zdawało się dobrze radzić bez udziału kobiet. Wspomniany wiek XIX to zarówno opresyjna dla nich epoka wiktoriańska ale też dynamiczny jak nigdy wcześniej rozwój nauki i technologii oraz rewolucja przemysłowa. Jednak co nastąpiło wkrótce? I i II wojna światowa, wyścig zbrojeń, rozszczepienie atomu i pamiętne słowa Oppenheimera, cytującego werset z Mahabharaty: rozpętałem moce Wszechświata, stałem się niszczycielem światów. Wkrótce potem bomba atomowa spadła na Hiroszimę i Nagasaki w ciągu kilku minut zmiatając tętniące życiem miasta z powierzchni Ziemi.
W klasycznych bajkach dla małych dziewczynek zwykle jest tak, że to księżniczka (Śpiąca, Na Ziarnku Grochu, Roszpunka, Kopciuszek, Różyczka itd., itd.) jest w opałach a dzielny rycerz przybywa na ratunek. Bajki te są oczywiście zgodne z patriarchalnym podziałem ról społecznych: bierna, słaba kobieta kontra aktywny, silny mężczyzna. Historia o wampirze odwraca ten schemat dość przewrotnie. Oto kobieta (dziewica, dziewczyna) z ofiary przeistacza się niepostrzeżenie w wybawicielkę, która ratuje nieszczęsnego krwiopijcę swoją miłością i kobiecą mocą dawania życia.
Przewrót nie jest rewolucyjny choć nie jest też bezkrwawy, nomen omen. Z pozoru zwykłe, banalne historyjki dla żeńskiej części publiki odpowiadają na poważny społeczny deficyt i (mówiąc językiem Dana Browna, którego Kod Leonarda rozbudził wiele emocjonujących dyskusji) odrzuconą kobiecość. Kobiecą sakralność.
Dlaczego kochamy Edwarda Cullena, wampira ze Zmierzchu? Może dlatego, że jest takim mężczyzną, jakiego każda z nas chciałaby uratować? A może dlatego, że jest antidotum na patriarchalnego macho, umięśnionego kacyka plemiennego, który nie przystaje do naszych czasów. Może przypomina o pradawnej Białej, Potrójnej Bogini. Srebrnej tarczy księżyca i tajemnicach, które znają tylko kobiety?
środa, 20 stycznia 2010
Kawałek tkaniny
Problem polega na tym, że nie wszystkie kobiety muzułmanki chcą zakładać burki ale wszystkie są do tego zmuszane. Mogą tego chcieć i dobrze, szanuję różnorodność i prawo do życia wg własnych wartości.
O ile nikt nie zabije cię, jeśli podejmujesz inną niż reszta decyzję.
Kobietom w islamie nie zostawia się wyboru i dlatego feministki zachodnie stają w ich obronie.
Burki? Nic mnie nie obchodzą, ale wydawanie za mąż dzieci 9 letnich, zmuszanie ich do seksu i pracy w domu ponad siły, zabranianie nauki, niemożność podejmowania pracy zarobkowej poza domem, samodzielnego utrzymania i realizacji własnych marzeń, talentów, za to palenie lub kamienowanie w imię "odzyskiwania honoru" - to jest codzienność kobiet i dziewczynek w islamie.
Każdy ma prawo do życia wg swoich zasad. Zgoda. Ale muzułmanki nie zawsze mają prawo i do życia i do swoich zasad. Odrzucając zasady narzucone przez tradycję a podążając za swoimi indywidualnymi wyobrażeniami, pragnieniami wyrażającymi się w tak prostych czynnościach jak zdjęcie burki, odsłonienie twarzy czy pójście do szkoły, narażają się na represje a nawet śmierć.
Czy to jest sprawiedliwe?
Czy to jest słuszne?
Czy można się z tym moralnie pogodzić?
Czy można uznać, że ktoś ma prawo zabić drugą osobę za to, że odrzuca sposób ubierania się lub chce czytać, chce się kształcić, chce realizować swoje życie inaczej ale przy tym nikogo nie krzywdzi?
Jeśli islam nie szanuje prawa do życia kobiet i ich prawa do własnej drogi życiowej, tylko dlatego, że różni się od tego, co proponuje czy narzuca ta religia - to znaczny, że islam jako system religijny, prawny, filozoficzny, społeczny jest systemem represyjnym i totalitarnym, tak jak komunizm czy nazizm.
Ludzie powinni móc dokonać wyboru całkowicie wolnego jak chcą żyć. Jeśli kobieta ginie, bo działała wbrew tradycjom islamskim to w imieniu tej kobiety reszta wolnego świata powinna dać odpór represyjnemu działaniu islamu.
Jeśli ktoś deklaruje: jestem muzułmaninem i wybieram taki styl życia - ok, fine with me. Szanuję to i się nie wtrącam. Ale jeśli kobiety chcą żyć inaczej, np. zgodnie z zachodnim stylem życia - powinny móc to robić i nie być narażone na represje a nawet zabicie.
Kawałek tkaniny (zasłony na twarz) nie powinien decydować o czyimś życiu lub śmierci.
Tylko Bóg może odebrać życie. Tylko człowiek w swoim sercu czy sumieniu może zdecydować, czy słucha Boga, czy się Mu przeciwstawia. Niech nikt nie będzie cudzym cenzorem, aniołem zemsty i ramieniem Pana, bo tylko do Boga należą dwie najważniejsze boskie sprawy: dawać życie i je odbierać.
Islam jest pełen hipokryzji oczekując szacunku do swoich represyjnych zasad i poszanowania ,a jednocześnie sam nie szanując cudzych / innych stylów życia, zasad moralnych, prawa do innych poglądów i wierzeń. Więcej - islam nie tylko nie szanuje różniących się ludzi, muzułmanie uznają, że mają prawo tych różniących się ludzi zabijać, okaleczać, wykluczać, obrażać, zwalczać.
Pani Lila Abu-Lughod broni islamu dokładnie z punktu widzenia racjonalnych zasad wzajemnego poszanowania swobód i równowatościowości kultur i wierzeń. Ale islam nie odwzajemnia tym samym poszanowaniem różnic i nie twierdzi, że inne wierzenia i kultury mogą być tak samo cenne dla wyznających je ludzi, chociaż się tak dalece różnią od islamu. Islam uznaje, że to, co inne - jest wrogie, niegodne, niewłaściwe i musi zostać zmienione lub zniszczone.
Islam wymaga dla siebie poszanowania i tolerancji, podczas gdy sam nie okazuje poszanowania i tolerancji. W tym - nie okazuje prawdziwego i co najbardziej dramatyczne - uzasadnionego Koranem - poszanowania kobiet. Powtórzę, jest to moim zdaniem najbardziej dramatyczny objaw hipokryzji islamu - represjonować kobiety w imieniu nauk Koranu, chociaż ta święta, objawiona księga zaleca, aby kobietom okazywać należny im szacunek, sprawiedliwość i odpowiednie dla ich znaczenia miejsce w społeczności.
Nie można twierdzić, że szanuje się życie jako wartość najwyższą, daną od Boga, i Boże dzieło, a potem nawoływać do zabijania chrześcijan oraz kobiet islamskich "w imię honoru". Czymże jest ten honor? Czym kobiety go plamią? Ano, tym, że odważyły się np. zdjąć tradycyjny strój, spotykać z innymi ludźmi, iść do szkoły lub podjąć pracę zawodową.
Kawałek tkaniny decyduje o życiu. Kawałek tkaniny stworzonej przez człowieka decyduje o tym, co zostało stworzone przez Boga.
Pani Lila Abu-Lughod twierdzi, że kobiety w islamie są wyłącznie szczęśliwe i akceptują w pełni represyjne zasady moralne, społeczne, ale w takim razie dlaczego w krajach islamskich działa tyle kobiet muzułmanek na rzecz obrony dzieci i kobiet? Przecież nie tylko zachodnie feministki "sieją ferment" ale jest tam silny choć napotykający ogromne przeszkody, oddolny, wewnętrzny ruch kobiet walczących o swoje prawa.
Czy nie mają prawa walczyć o swoje prawa?
Czy ich wola przegrywa z kawałkiem tkaniny?
Kobiety np. ze środowisk silnie tradycyjnych, wiejskich, niewykształcone i nie mające wiedzy o możliwościach, jakie mają przed sobą, o innych stylach życia i wyborach, jakich mogłyby dokonywać - mogą się przeciwstawiać tym działaniom (na rzecz swoich praw) z obawy o utratę miernej ale przynajmniej pewnej pozycji społecznej. Wolą brak wolności, czy ogranoiczoną wolność, niż niepewność tego, co oznacza wolność i wybór. Działa tu wiele mechanizmów społecznych i psychologicznych, z których moim zdaniem najbardziej jaskrawy to tzw. syndrom sztokholmski - ofiara znajduje usprawiedliwienie dla swojego położenia i oprawcy a nawet podczas prób uwolnienia czy po uwolnieniu czuje się związana z oprawcą, stara się mu pomóc i przejmuje za zdarzenie część odpowiedzialności. Syndrom sztokholmski jest reakcją obronną organizmu, pomaga przetrwać w skrajnie opresyjnej sytuacji i zaadaptować się do trudnych warunków.
Co Ty byś zrobił/a gdyby Twoje życie zależało od kawałka tkaniny, którą zasłonisz twarz?
Gdyby nie walka kobiet sufrażystek - do dziś kobiety nie mogłyby głosować. Gdyby nie walka mężczyzn i kobiet o prawa kobiet - do dziś nie mogłyby:
chodzić do szkoły, czytać, pisać, liczyć,
chodzić samodzielnie - bez opieki - po ulicach,
odsłaniać głowy, włosów, twarzy,
decydować, jak się będą ubierać,
decydować, co będą robić, jeść, pić,
uprawiać sportu,
uprawiać sztuki, tworzyć, malować, pisać...
pracować naukowo,
pracować w ogóle w różnych zawodach,
zarabiać pieniądze,
leczyć się,
nie uprawiać prostytucji, która kiedyś była jednym z bardzo niewielu sposobów aby uzyskać jakiekolwiek środki przeżycia
nie zawierać małżeństw,
stosować antykoncepcji,
występować w sądzie,
posiadać rzeczy, pieniędzy, nieruchomości,
dokonywać transakcji handlowych,
przemieszczać się, podróżować, poznawać świat,
poznawać systemy etyczne, religijne, być bliżej Boga, odprawiać ceremonie i rytuały zarezerwowane tylko dla mężczyzn,
itd, itd.
Dziś, jako kobieta, jestem również narażona na ataki seksualne, gwałt, obrazę, otrzymuję mniejszą płacę niż mężczyzna itd, itd. Nie jest idealnie. Kobieta nie została prezydentem ani USA, ani Polski, ani nawet szefem UE. Kobiety wciąż borykają się z wieloma rzeczami, które utrudniają im życie, krzywdzą je. Nie zniknęło niewolnictwo, nie zniknęła prostytucja, nie zniknęła niesprawiedliwość.
Ale z drugiej strony - w wiekach uprzednich kobiety również gwałcono, porywano, czyniono niewolnicami, topiono i palono jako czarownice, fałszywie oskarżano, okradano a przy tym nie miały tego, co jednak mamy dziś: prawa do edukacji, możliwości samorealizacji, nie miały prawa do pracy zawodowej, nie miały możliwości zabezpieczania się przed ciążami i nie miały praw publicznych. Więc są negatywy, które były też wtedy, gdy kobiety nie miały praw. Ale są i pozytywy, których wtedy nie było.
Dziś przynajmniej mogę głośno mówić, co mnie boli, co mnie obraża, oburza, mogę głosować lub nie, mogę uprawiać seks lub nie, mogę rodzić dzieci - lub nie, mogę wreszcie napisać ten post. To bardzo istotna zmiana.
I to jest ta subtelna różnica, która diametralnie zmienia jakość mojego życia.
Wybór.
Czy kobieta w społeczeństwie islamskim ma wybór? Nie. Ona tylko może zaakceptować zasady i postarać się tak je zracjonalizować, tak samą siebie przekonać, że to ma sens, że przestaje się buntować. Bo gdy się zbuntuje, grozi jej kara, nawet śmierć.
Subtelna różnica. Wybór, lub śmierć.
Granica, która i dosłownie i faktycznie, fizycznie oddziela te dwie rzeczy. Granica cienkiej bawełnianej tkaniny, która decyduje o czyimś życiu.